Irulon prowadzi tutaj blog rowerowy

Śrem i Zaniemyśl

  • DST 113.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:52
  • VAVG 23.22km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • HRmax 177( 94%)
  • HRavg 140( 74%)
  • Kalorie 3383kcal
  • Sprzęt Cube Analog
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano: 17.06.2012

W pamiętną sobotę, ale przed meczem PL-CZ, zadzwonił do mnie Josip, proponując wycieczkę do Zaniemyśla. Zgodziłem się, choć byłem już pod wpływem (bo właśnie skończyłem spływ kajakowy, a wiadomo, że po spływie następuje wpływ).
W przeciwieństwie do polskiej drużyny piłkarskiej, w sobotę dobrze rozłożyłem siły i wpływ w-trakcie-spływowy, po-spływowy i w-trakcie-meczowy nie spowodował spadku formy na drugi dzień.
I punkt 11 wyjechałem po Josipa, który dalej poprowadził mnie wymyśloną przez siebie trasą. Do Śremu nie obfitowała ona w niespodzianki, wiodąc przez Dolną Wildę, Świerczewo, Luboń do Wirów, na następnie na Jarosławieckie i Góreckie, potem podjazdem z boku na Osową (tutaj osiągnąłem max HR, Josip oczywiście czekał na mnie już na górze, kiedy dojechałem zasapany). Na zjeździe z Osowej osiągnąłem Vmax, a w sklepie na końcu zjazdu zrobiliśmy sobie pierwszy popas. Szczuplutki Josip zjadł drożdżówę, po której by mnie chyba zemdliło. Ale ja mam własne zapasy energii w postaci tkanki tłuszczowej, której temu dróżdżówkożercy brakuje.
Z Mosiny pomknęliśmy szlakiem niebieskim, który do Krajkowa prowadził asfaltem, by następnie odbić na południe po polnej drodze, która w lesie zamieniła się wręcz w autostradę, szeroką, przyjemną drogę po mocno ubitym piasku. Droga ta zresztą wkrótce zmieniła się w asfaltową, by poprzez Górę (gdzie stoi imponujący, nadający na całą Wielkopolskę maszt radiowy) i Psarskie doprowadzić nas do Śremu. W Śremie nastąpił kolejny popas przy InterMarche. Po popasie ruszyliśmy dalej, ale dopadła mnie fizjologia. Miejsce na załatwienie potrzeby wybrałem dość nieszczęśliwie, przy obelisku upamiętniającym żydowski cmentarz. Musiałem więc oddalić się kawałek, by nie zbezcześcić dawnego kirkutu. Pewnie martwym Żydom to by nie robiło różnicy, ale mi robiło. Gdyby nie Hitler i II w.ś. pewnie dorastał bym z jakimś Mosze i Ickiem, a może nawet randkował z Rywką lub Szoszką. Choć nie mieliby oni łatwego życia w naszym pięknym kraju. Ale zostawmy te dywagacje, bo w trakcie kiedy sobie tak rozmyślałem, zdążyliśmy przemknąć przez Mechlin i Dąbrowę, by zapaść w lasy za Grodzewem, gdzie wjechaliśmy na szlak rowerowy prowadzący z łęgów nadwarciańskich. Wcześniej zrezygnowaliśmy z wjechania nań, obawiając się błota i kałuż po sobotnich burzach i wichurze. Ich skutki widzieliśmy zresztą gdzieniegdzie przez całą trasę, w postaci połamanych drzewek, urwanych gałęzi oraz wielkich kałuż.
Szlak wyprowadził nas nad jezioro Raczyńskie i asfaltową drogę prowadzącą wzdłuż jeziora na północ. Po drodze mijaliśmy rezydencje naszych lokalnych bogaczy. Po przekroczeniu drogi wojewódzkiej 432 ponownie zapadliśmy w lasy i pogubiliśmy się nieco, po zamiast wjechać na przesmyk między jeziorami Łękno i Jeziory Małe, wyjechaliśmy w Łęknie i to koło szkoły, w której niegdyś spędziłem wakacje na obozie integracyjnym. To było 17 lat temu, ech.
Ale nic to, latka lecą, ale jechać trzeba. Nieco skonfundowany Josip wyprowadził nas z powrotem nad jezioro, na moment znowu zbłądziliśmy i konfuzja zmieniła się w irytację. Ale na szczęście szybko wjechaliśmy na właściwą drogę, która była w zasadzie wąską ścieżką dla wędkarzy, prowadzącą przez bagnisty i malowniczy przesmyk. Potem były już przyjemny leśny dukt, który doprowadził nas do afaltowej drogi przy jeziorze Bnińskim, od której były zjazdy od ośrodków wypoczynkowych w Błażejewku. Tutaj Josip dał kolejny popis, nieźle mnie odstawiając. Proponował co prawda jechanie na kole, ale kiedy go doszedłem, miałem niecałe 30kmh i 170 BMP i się nie utrzymałem. Powodem tak wysokiego tętna był dość niemiły wmordewind. Wichura to może nie była, ale jechać było ciężko. Choć po zejściu do 160 BMP dałem radę trzymać 25 kmh i całkiem byłem z siebie zadowolony - noga podawała, a przecież nie każdy musi być cyborgiem :)
Josip czekał na mnie w Bninie i stamtąd poprowadził dalej gruntową drogą po zachodniej stronie jeziora Kórnickiego, a następnie, po przecięciu drogi 434, czerwonym szlakiem do Kamionek, skąd przez Szczytniki, Koninko (tam znajduje się centrum logistyczne Shimano, co warto zauważyć...) i Jaryszki dotarliśmy do wiaduktu nad S11, gdzie się pożegnaliśmy. Ja Tarnowską i Ostrowską wróciłem do domu, a Josip pojechał nieco inną drogą, przez Garaszewo.
Podsumowując - udana wycieczka, bardzo przyzwoite tempo przy konkretnym tętnie, dzięki dobremu, motywującemu towarzystwu. I co ciekawe, ja miałem też swój motywujący wpływ, jeśli wierzyć Josipowi. To miłe :)
Na koniec muszę zauważyć, że przy okazji porównywania przejechanej odległości mojej z Josipową, zorientowałem się, że mój licznik niestety nieco zawyża ilość przejechanych kilometrów, stąd wskazania z dzisiejszej wycieczki zmniejszyłem o 5 km.




komentarze
josip
| 20:46 niedziela, 17 czerwca 2012 | linkuj Więc przyznam się, że mnie też ta pączko-drożdżówka zemdliła:-) Ale przynajmniej dała taki fajny tłusto-słodki podkładzik w żołądku i na długi czas miałem spokój z tzw. ssaniem...
Fajnie opisałeś tę trasę, nasze relacje się dobrze uzupełniają.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa empot
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]