Wejście na Czarną Górę
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po wejściu na Śnieżnik w dniu poprzednim, wejście na Czarną Górę, jako krótsze, miało być "lajtowe" (to cytat z kolegi-prowodyra wycieczki). Niestety!
Z piątku na sobotę i w samą sobotę padał drobny, acz uporczywy śnieg. W przeciwieństwie do nieco bardziej uczęszczanego szlaku na Śnieżnik, ścieżka na Czarną nie była niemal w ogóle przetarta. Za wyjątkiem krótkich odcinków wzdłuż dróg, musieliśmy szukać szlaku idąc od drzewa do drzewa, zgodnie z namalowanymi na nich oznakowaniami, a czasem wg GPS.
Dość szybko okazało się, że to ja mam najlepszą kondycję, w związku z czym szedłem z przodu, robiąc rakietami ślad, którym podążała reszta wycieczki.
Skoro pochwaliłem się kondycją, muszę się przyznać, że w paru momentach miałem chwile zwątpienia, a wówczas to inni, zmieniając mnie na czele, podrywali nas do dalszego wysiłku.
I tak zresztą zrezygnowaliśmy z jednego z wejść szlakiem pod górę, w zamian wybierając drogę do nadajnika telewizyjnego. Tam okazało się, że droga kończy się płotem i bramą, a żeby dojść do szlaku, musieliśmy się przebijać przez świerkowy zagajnik, po GPS szukając szlaku. Szlak w końcu znaleźliśmy, choć samo jego szukanie było dość emocjonujące z tego względu, że nie będąc doświadczonym Sybirakiem tudzież innym Eskimosem, nie potrafiłem po wyglądzie śniegu poznać, w którym miejscu zapadnę się w zaspę po pas, a w którym tylko po łydkę.
Do szlaku więc dotarliśmy, do szczytu dzielił nas dystans "tylko" 300m. Ja zapadłem się po pas i mocno zwątpiłem. Wówczas to koledzy zaczęli mnie zmieniać (o ile dobrze pamiętam wszyscy po kolei! korporacyjny trener byłby dumny z tim-łorku). Tym sposobem mozolnie weszliśmy na szczyt. Po dojściu tam, wśród śniegu na ziemi, śniegu w powietrzu i mroźnego wiatru, wyglądaliśmy mniej więcej tak:
Ale nie był to koniec naszych zmagań. Czekało nas szukanie wyciągu, którym chcieliśmy zjechać do czekającego nas w Siennej autokaru. Niestety! Śnieżny wiatr i pochmurna pogoda znacznie ograniczyły widoczność, w efekcie czego zeszliśmy szlakiem za daleko, do Przełęczy Pod Jaworową Kopą.
Zdecydowaliśmy się wrócić po śladach, tylko, że ich w większej części już nie było. Zostały zawiane przez wiatr i padający śnieg. A wracaliśmy po nich po niespełna 10 minutach! Daje to pewne wyobrażenie o warunkach w jakich przyszło nam wędrować. Na szczęście, zdobywszy Czarną Górę po raz drugi, znaleźliśmy już zejście do wyciągu. Tam czekała nas miła niespodzianka - nikt nie przewidział, że można nim jechać tylko w dół, więc przejazd mieliśmy za darmo.
Na czekający na nas autokar się nieco spóźniliśmy, ale co tam, warto było :)
komentarze