Irulon prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2011

Dystans całkowity:193.20 km (w terenie 102.00 km; 52.80%)
Czas w ruchu:08:43
Średnia prędkość:22.16 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:38.64 km i 1h 44m
Więcej statystyk

Solinari

  • DST 24.90km
  • Teren 18.00km
  • Czas 01:10
  • VAVG 21.34km/h
  • Sprzęt Cube Analog
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 listopada 2011 | dodano: 28.11.2011

Pogoda w niedzielę była nieco myląca. Nad ranem pokropiło i wilgoć się utrzymywała przez dłuższy czas. A potem przyszedł wiatr, który wprawdzie szybko przesuszył asfalt, ale był dość przenikliwy, więc pomimo, że termometr pokazywał 8 st., to było dość zimno.
Wyruszyłem po 13, a więc dość późno jak na mnie. Zaplanowałem krótką wycieczkę, przez Olszak do Garbów, powrót przez Szczepankowo i Kobylepole.
Pogoda była wietrzna i szarobura, choć momentami przez chmury przebijało się zachodzące już słońce. W takich okolicznościach przyrody postanowiłem zapodać sobie dousznie album "Solinari", amerykańskiej formacji doom-death metalowej Morgion. Nie zaowocowało to szybką jazdą, bo jak się można spodziewać, "Solinari" to album utrzymany w wolnym tempie, z walcowatymi, charkotliwymi riffami przeplatanymi ambientowymi, nastrojowymi wstawkami, budującymi ponury, choć nie do końca złowrogi nastrój.
Nie czułem więc presji, aby jechać szybko, co więcej - czasem nawet zwalniałem, żeby zmniejszyć szum wiatru w uszach i lepiej słyszeć muzykę :)
Muzyka świetnie komponowała mi się z aurą, a w jednym momencie aż ciary przeszły mi po plecach: akurat jakieś tajemnicze odgłosy słyszałem w słuchwkach, a tu nagle wiatr uderzył w poszycie przede mną i jechałem otoczony wirującymi liśćmi. Czary, normalnie :)



Stary Rynek - Sołacz - Kierskie - Wysogotowo - Skórzewo

  • DST 48.10km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:03
  • VAVG 23.46km/h
  • Sprzęt Cube Analog
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 listopada 2011 | dodano: 20.11.2011

Ufff, ale się zmordowałem.
Dziś pogoda była nieco słoneczna i wyraźnie cieplejsza niż wczoraj, więc ubrałem się lżej. I efekt był taki, że od razu musiałem zacząć jechać dynamiczniej, bo aż tak ciepło to jednak nie było i trzeba się było rozgrzać.
Wymyśliłem sobie, że zobaczę jak późna jesień wygląda nad Rusałką.
Dojechawszy nad nią, dogoniłem cyklistkę. A że figurę miała niezłą i jechała dynamicznie (>25 kmh), ruszyłem za nią. Plus tego był taki, że wykonywała za mnie czarną robotę, to jest uprzejmie, ale stanowczo wymuszała na wyjątkowo licznych pieszych zrobienie choć trochę miejsca na przejazd. Kiedy dotarliśmy w okolicę kąpieliska, wyprzedziłem ją jednak. Role się odwróciły i teraz cyklistka jechała za mną. Ciekawa, czy gapiła się na mój tyłek, tak samo jak ja na jej? (pytanie retoryczne). W każdym razie, tuż przed przejazdem przez Lutycką w stronę Strzeszynka, kiedy przystanąłem celem wysmarkania się (sromałem się bowiem smarknąć w biegu przez ramię, bo a nuż bym ją jeszcze trafił?), zostałem wyprzedzony. Po wyprzedzeniu krew we mnie zawrzała i powodowany po części samczym duchem rywalizacji, a po części samczo-atawistyczną chęcią ponownego rzucenia okiem na coś innego niż tylko drzewa i opadłe liście (bo ileż można się tym zachwycać?) puściłem się w pogoń. Dogoniłem ją dopiero przed kąpieliskiem w Strzeszynku, gdzie przystanęła. Ku memu zdziwieniu, nie była dziewczyną, ale szczupłą i wysportowaną kobietą w wieku milfoidalnym. I tu wreszcie dobijam do puenty w tej dygresji: otóż zużywszy swe siły na pogoń, już nad Kierskim byłem dość sflaczały.
Ale twardo jechałem dalej - po przejechaniu wzdłuż wschodniego brzegu jeziora ulicą o adekwatnej nazwie Nad Jeziorem, dojechałem do Międzyzdrojskiej, a potem Słupską przejechałem do Przeźmierowa, by stamtąd przez rondo w ciągu dróg 184 i 307 dojechać do Wysogotowa i Skórzewa, skąd dalej Malwową i Grunwaldzką dojechałem tam gdzie wiatr zawraca, słońce znika (Os. Kopernika, Os. Kopernika...). Dodam tylko, że mimo głodu i drżenia mięśni, dostałem nowych sił za Rondem Starołęka. Może wtedy zaczął mi się spalać tłuszcz na brzuchu? W każdym razie dojechawszy do domu, z marszu zjadłem trzy łyżki miodu, żeby szybko dostarczyć organizmowi niezbędnych kalorii.
W drodze towarzyszył mi Pain (industrialny projekt Petera Tagtgrena) oraz Hadouken! (dla mnie będąca nowocześniejszą i bardziej strawną wersją The Prodigy). Chciałem słuchać Riverside, o którym pisałem wczoraj (bo właśnie kupiłem sobie ich sześciopłytową składankę :), ale progresywny klimat nie dawał należytego kopa, którego tak potrzebowałem.
A w drodze, starając się myśleć o czymś innym niż ogarniającym poczuciu zmęczenia, wspominałem film, który obejrzałem wczoraj w kinie - "Listy do M.". Można powiedzieć, że jest to szablonowy, słodko-łzawy filmy ("komedia romantyczna", uch...), odwołujący się do tanich wzruszeń. Ale można też powiedzieć, że jest to rzetelnie wykonane rzemiosło, bezpretensjonalne, unikające kiczu i trafiające do emocji, które (prawie) wszyscy chcieli by przeżywać. Jeśli miałbym kogoś wyróżnić (bo film ma wielu bohaterów, a wszyscy zagrani są co najmniej poprawnie), to Malajkata za rolę dojrzałego już mężczyzny (tak, tak - od czasu kiedy zagrał np. młokosowatego Rzędziana w "Ogniem i Mieczem" minęło już parę lat). Oraz parę Maciej Stuhr - Roma Gąsiorowska-Żurawska. Do Stuhra mam słabość po świetnej roli w serialu mroczno-kryminalnym "Glina". Natomiast nienachalna uroda Gąsiorowskiej świetnie pasowała do postaci brzydkiego kaczątka. Tak czy siak - film wszystkim polecam.



Garby

  • DST 31.90km
  • Teren 23.00km
  • Czas 01:35
  • VAVG 20.15km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Cube Analog
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 listopada 2011 | dodano: 19.11.2011

Dzisiaj pobłądziłem sobie po lasach w trójkącie Kobyle Pole - Nowa Wieś - Tulce. Całkiem przyjemnie, choć - chyba z uwagi na to, że jeszcze nie przywykłem do dość już zimnego powietrza - miałem problem wydolnościowy i jechałem w średniowolnym tempie. Choć mając w uszach Porcupine Tree "Insignificance" nie chciało mi się jechać specjalnie szybko :) Taka to muzyka... Bardzo zacna, trzeba dodać.
Wyjechawszy z lasu w stronę wsi Garby niemal oniemiałem - pejzaż był przepiękny: z prawej łagodne, zielone wyniesienie, lekko nieostre w jesiennym powietrzu z dachami domów niknącymi na horyzoncie, z lewej pole na przemian zielone od trawy i ciemnobrunatne po zaoraniu, a do tego na horyzoncie ściana lasu, a bliżej szpalery drzew na miedzy. Góry i morze są malownicze, ale nie ma to jak nasz wielkopolski krajobraz!
Wracałem już nieco szybciej, słuchając Riverside - swojego odkrycia sprzed paru tygodni. Ich pierwsza płyta (sprzed ponad 8 lat), to mieszanka miejscami energetycznego, a miejscami spokojnego progresywnego rocka, gdzie nie brak też metalowych riffów. A całości dopełnia świetna sekcja rytmiczna, z wyraźnie zaznaczoną, ciekawą linią basu.
Słowem - bardzo miły wyjazd, może nie nazbyt sportowy, ale na pewno relaksacyjny. A relaksacji dopełnił chmielowy napój izotoniczny, spożyty jak należy, bo już po 13 :)




Chłodnym listopadowym rankiem

  • DST 9.40km
  • Teren 1.00km
  • Czas 00:25
  • VAVG 22.56km/h
  • Sprzęt Cube Analog
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 listopada 2011 | dodano: 12.11.2011

Krótki wypad wokół Malty od 7:15 do 7:45. Zimno, choć jeszcze nie mroźno. Odzież zdała egzamin, a najgorsze były - tak jak się spodziewałem - zatykające nos smarki, tworzące się w nosie w reakcji na kontakt z chłodnym powietrzem.
Wyjścia są dwa: opanować do perfekcji sztukę smarkania bez chusteczki (...i tak ocieram potem nos rękawiczką, he he), albo jeździć w masce, tak jak dwóch bajkerów, których spotkałem po drodze.



Nad Dymaczewskie

  • DST 78.90km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 22.54km/h
  • Sprzęt Cube Analog
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 listopada 2011 | dodano: 06.11.2011

To miał być 1-2 godzinny wyjazd. Ale przystałem na propozycję Josipa i... no właśnie. Nie, żebym żałował. W każdym razie dystans był większy niż planowałem :)
Trasa bardzo malownicza, jak to w WPN-ie. No i ten szum roweru mknącego po kobiercu z liści!
Z Josipem umówiłem się pod pomnikiem siewcy, na skwerze przy ul. R.Maya w Luboniu. Niecnota mówił, że będzie jechał asfaltem, więc wyjechałem mu naprzeciw. Oczywiście przyjechał inną drogą. Ale nie ma co narzekać - dzięki temu aż dwa razy mogłem podziwiać perły ceglanej architektury industrialnej, obecnie na terenie Lubanta S.A.
Po spotkaniu się, pomknęliśmy standardowo wzdłuż Kocich Dołów, przez piaski, koło dawnej przeprawy promowej i dalej do Puszczykowa. Na tym odcinku było wyjątkowo tłoczno - natrafiliśmy na kawalkadę rowerzystów jadącą do Puszczykowa, a i z naprzeciwka jechało sporo osób.
Od kawalkady odłączyliśmy się, skręciwszy w stronę stacji PKP Puszczykówko, by pomknąć przez Puszczykowskie Góry w stronę jez. Jarosławieckiego. A potem przebiliśmy się do jez. Dymaczewskiego, a dzięki niższemu stanowi wody udało nam się przejechać wzdłuż brzegu czarnym szlakiem. Jazda wzdłuż jeziora była ciekawa, z licznym stromymi momentami, wyznaczanymi przez - chyba - koryta strumieni spływających w czasie roztopów do jeziora. Po przejechaniu jeziora i przebiciu się przez las na północ od Krosinka dotarliśmy do drogi Stęszew - Mosina i trzymając się asfaltu przebiliśmy do Rogalinka, by stamtąd przez Kubalin, Babki i ul. Ożarowską przebić się do ul. Gołężyckiej, gdzie się rozstaliśmy.
Podsumowując - fenomenalna jesień, liście szeleściły aż miło. A im więcej km-ów, tym i frajda większa!
Dla Josipa podziękowania za pomoc z zakleszczonym łańcuchem i za Snickersa w Mosinie :)

Josip na przedzie, troskliwie ogląda się, czy nie zostałem z tyłu.


Malownicze brzozy na polanie obok jeziora Dymaczewskiego