Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 449.53 km (w terenie 138.70 km; 30.85%) |
Czas w ruchu: | 21:45 |
Średnia prędkość: | 20.67 km/h |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 37.46 km i 1h 48m |
Więcej statystyk |
Nad Kierskie
-
DST
60.50km
-
Teren
15.00km
-
Czas
02:31
-
VAVG
24.04km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rankiem 8 września 1939 roku, głównodowodzący cofającą się na Warszawę Armią "Poznań" gen. Tadeusz Kutrzeba, widząc lukę między pędzącymi na stolicę Rzeczypospolitej niemieckimi czołgami a pozostającą w tyle piechotą, zaproponował Wodzowi Naczelnemu koncepcję zwrotu zaczepnego w kierunku południowym wspólnie z cofającą się od północy Armią "Pomorze". Polskie kontrnatarcie i walki jakie się wówczas wywiązały przeszły do historii jako bitwa nad Bzurą.
Jakkolwiek obrazoburczo to nie zabrzmi, rankiem 30 kwietnia 2011, podczas porannej kawy, narodziła się we mnie koncepcja objechania jeziora Kierskiego. Niezrażony zimnym wiatrem, którego nie łagodziły promienie porannego słońca (wyjechałem po 8), wyruszyłem asfaltami, przebijając się wzdłuż Malty, przez Śródkę, w stronę Sołacza. Po drodze wypadło mi pedałować także przez ulicę Armii Poznań i stąd nawiązanie do bohaterskich żołnierzy kampanii wrześniowej (pamiętajmy o nich!).
Z Sołacza trafiłem nad Rusałkę, gdzie urządziłem sobie krótki postój na pomoście, aby rozćwiczyć nogę bez ACL z pomocą specjalnie zabranej gumy. Następnie pocisnąłem żwawo w kierunku jeziora Strzeszyńskiego. Tuż za nim zgubiłem ścieżkę (co nie jest trudne, gdyż nie jest zbyt dobrze oznakowana) i pojechałem w kierunku przejazdu kolejowego w Psarskich. Próbując znaleźć ścieżkę ruszyłem na południe ulicą Słupską, ale kiedy nie udało mi się odnaleźć szlaku skręciłem po jakimś czasie w lewo co było dobrym pomysłem, gdyż po krótkiej jeździe wśród drzew ukazało się mym oczom jezioro Kierskie!
Tu muszę zrobić pauzę i odnotować (bez zbytniej dumy), że to dopiero pierwsza moja wizyta nad nim na rowerze. Jazda na północ wzdłuż wschodniego brzegu jeziora była dość łatwa, kłopoty zaczęły się, kiedy wyjechawszy do Kiekrza, próbowałem wrócić na szlak prowadzący wzdłuż jeziora, rychło - metodą prób i błędów - dowiedziałem się, że takowy (na wzór np. Malty) nie istnieje. Brzeg jest bowiem częściowo niedostępny ze względu na użytki rolne lub ogrodzone przystanie i ośrodki.
Po objechaniu północnego krańca jeziora próbowałem jeszcze bezskutecznie podążać jego zachodnim brzegiem. Przekonawszy się, że to niemożliwe, pomknąłem przez Chyby w kierunku Baranowa, po drodze zaliczając znany mi dobrze fragment drogi wojewódzkiej nr 184 do Szamotuł. W Baranowie skorzystałem z przejścia podziemnego, żeby pokonać jak zwykle ruchliwą dwupasmową drogę krajową nr 92, pamiątkę po „złotej dekadzie” Gierka. Zadłużył nas ten Ślązak niemożebnie, ale na szczęście drogi za jego czasów budowano nie tylko na Śląsku. Kiedy jedzie się na południe, Baranowo płynnie zmienia się w Przeźmierowo. Za Przeźmierowem czekało mnie rondo na kolejnej drodze wojewódzkiej (nr 307) w kierunku Nowego Tomyśla. Ta droga, niczym za Gierka, jest rozbudowywana (apgrejdowana jak się teraz czasem mówi) do dwóch pasów. Tyle, że tym razem rządzi nami Kaszub. Nie wdając się tutaj w dłuższe polityczno-gospodarcze dywagacje, wypadnie zauważyć, że za rondem zaczyna się kolejna podpoznańska wieś, Wysogotowo. Do znajdującego się za Wysogotowem Skórzewa już nie wjechałem, zanurzając się w las. Trochę w nim pobłądziłem, ale ostatecznie wyjechałem w okolicy ulicy Złotowskiej, skręciłem w Owczą i ponownie wjechałem do lasu.
Tym razem był to Lasek Marceliński, słynny między innymi z tego, że czasem nadużywa w nim alkoholu mój młodszy brat. W sąsiedztwie Lasku jest stadion Dumy Wielkopolski, której kibicem jest rzeczony brat. Minąwszy z prawej stadion, wjechałem na Bułgarską, obejrzałem kataklizm zwany przebudową skrzyżowania owej ulicy z Grunwaldzką (korki na tej pierwszej widzę na co dzień z okien mego biurwca), by następnie wrócić do domu ulicami Palacza, Dmowskiego, Hetmańską, Pawią, Inflancką i Kurlandzką.
Wróciwszy, wypiłem zasłużone piwo Specjal (z uwagi na rodowód tego napoju, można by tu nawiązać do wspomnianego już Kaszuba i żołnierzy Armii „Pomorze”, ale skojarzenia to przekleństwo, więc dajmy sobie spokój).
/
Rozdziewiczona Góra
-
DST
36.00km
-
Teren
15.00km
-
Czas
01:33
-
VAVG
23.23km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
To, że po raz pierwszy wjechałem na Dziewiczą Górę rowerem nie jest bynajmniej powodem do chwały, ale stanowczo należy ten fakt odnotować. Nie wiedzieć czemu, żyłem w przeświadczeniu, że to strasznie daleko, a przecież po wybraniu najkrótszego asfaltu byłem tam w niespełna pół godziny, bo to tylko nieco ponad 11 km.
Przeklętej wieży obserwacyjnej na szczycie wcale nie było widać zza drzew i początkowo minąłem ją! Żeby do niej wrócić (kiedy w końcu raczyła się ukazać na moment) zatoczyłem łuk po piaszczystych drogach na północny-zachód od niej. Niestety kiedy wjechałem na szczyt, zaczęło się robić ciemno i nie mogłem poeksplorować (podeflorować? fuj, jakie sprośne żarty) okolicy tak jak bym chciał. Ponieważ nie lubię zbytnio wracać tą samą drogą, to skoro na górę wjechałem od Czerwonaka, postanowiłem wracać przez Kicin i Kozie Czaszki, a przejechawszy tory w Karolinie wybrałem Chemiczną i Hlonda, zamiast Gdyńskiej i Krańcowej, którymi jechałem w drodze do Czerwonaka.
In der Nahe von Samtern
-
DST
38.10km
-
Teren
18.00km
-
Czas
02:38
-
VAVG
14.47km/h
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka w rodzinnych okolicach mojej żony. Prowadził szwagier.
Moim rumakiem był rower, którego z racji na jego wiek wypada nazwać Wiarus. Jego stalowy korpus w porównaniu z obecnie sprzedawanymi rowerami jawi się niczym czołgowy pancerz. A to przecież 15 lat temu był wypasiony rower terenowy! :) W dodatku możliwości manewru przerzutką na tylnym kole ograniczało się do 3 najcięższych przełożeń. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że moja żona i szwagierka nie miały lepszego sprzętu, jedynie rzeczony szwagier wartko popylał na 9-letnim Authorze Horizonie.
Nasza trasa biegła po ścieżce pieszo-rowerowej, niedawno wybudowanej przez WZDW (chwała mu, chwała!) wzdłuż drogi nr 187 z Szamotuł do Obornik. W Ludwikowie odbiliśmy w lewo, by piaszczystą droga dostać się przez pola i lasy do zniszczonego młyna na rzeczce Samicy. Po krótkim postoju zawróciliśmy, przebiliśmy się do Jaryszkowa, by w drodze do Obrzycka podziwiać opuszczony most kolejowy na szlaku Oborniki - Wronki. Most ten jest zaiste bardzo malowniczy i, podobnie jak opuszczony młyn, służył już nieraz jako plener zdjęć ślubnych. Po jego zwiedzeniu bez problemu dojechaliśmy do Obrzycka, przyjęliśmy jakże potrzebne kalorie w postaci lodów śmietankowych, by następnie wracać wzdłuż drogi wojewódzkiej nr 185 do Szamotuł. Wzdłuż drogi tej ta NIE MA ścieżki rowerowej (kiedyż, ach kiedyż ją zbudujesz, drogi Wojewódzki Zarządzie?), dlatego by na chwilę odpocząć od nie zawsze miłych wrażeń jakich dostarczały mijające nas w pędzie >100 km/h samochody, zjechaliśmy w bok do Słopanowa. Miejscowość ta szczyci się zabytkowym drewnianym kościółkiem, z ładnym freskami na deskach wewnątrz. Niestety, z uwagi na zbliżającą się mszę nie udało nam się odszukać na ścianie ewenementu na skalę światową, czyli malunku przedstawiającego diabła. Nie dość, że diabeł w kościele to rarytas, to ten ponoć porywa karczmarkę, za to, iż "nie dolewała". Po szybkim zwiedzaniu świątyni, udaliśmy się w drogę powrotną.
Podsumowując - naprawdę ciekawa i dość malownicza wycieczka, wiodąca przez piaszczyste dukty w sosnowym borze, chwilami pokazująca malowniczą dolinę Warty i skraj Puszczy Noteckiej na jej prawym brzegu. Trzeba tam będzie wrócić na lepszym sprzęcie :)
A poniżej most w Bręczewie i Warta.
Kobylnica i Czerwonak
-
DST
45.70km
-
Teren
11.20km
-
Czas
02:08
-
VAVG
21.42km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś są moje imieniny! Z tej to okazji, postanowiłem sobie wybrać się na rower, ruch na świeżym powietrzu to najlepszy prezent. Uch, cóż ja tu za komunały prawię.
W każdym razie postanowiłem ruszyć dupsko i - schowawszy włosy pod podarowanym przez brata buffem (podobno od słońca wypadają włosy!) - ociężale ruszyłem wzdłuż Cybiny i przez Antoninek do Gruszczyna i Kobylnicy. W Kobylnicy na ponad godzinę zasiedziałem się u Kolegi z Wojska (nie byłem w wojsku! z kim się więc spotkałem? zagadka). Kiedy wyszedłem, było już na tyle późno, że nie zdecydowałem się na Dziewiczą Górę, tylko przebiłem się do Mielna przez malownicze, łagodne przewyższenie przecięte kocimi łbami polnej drogi. Stamtąd już, skrajem Puszczy Zielonki, udałem się drogą powiatową (była zrobiona w ramach ZPORR jeszcze w bodajże 2005 roku, a już jest spękana tu i ówdzie...) do Czerwonaka. Z Czerwonaka wróciłem drogą wojewódzką do Poznania (na drogi wojewódzkie nie narzekam, bo pracuje tam część rodziny), gdzie trochę wydłużyłem sobie powrót, przekraczając dwa razy Wartę.
Jednym słowem, można było więcej kaemów zrobić, ale spotkanie towarzyskie przeważyło. A ja po raz kolejny i tym razem publicznie i na piśmie obiecuję sobie więcej do Zielonki jeździć. Bo Zielonka i okolice są przecież takie ciekawe i malownicze. Jak na załączonym obrazku :)
/
Wieczorową porą
-
DST
15.50km
-
Teren
1.50km
-
Czas
00:39
-
VAVG
23.85km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Drogi pamiętniku, nie pisałem tego jeszcze, ale nie mam ACL w prawym kolanie. ACL to po prostu anterior cruciate ligament czyli więzadło krzyżowe przednie. Oznacza to w skrócie, że nie mogę: biegać, skakać i uganiać się za kobietami (przynajmniej tymi, które uciekają). W nieodległej przyszłości mam nadzieję mieć owo więzadło zrekonstruowane, ale póki co, rower, pływanie i siłownia to moje jedyne aktywności ruchowe. Głównie rower, bo za siłownię nie chce mi się płacić, czekam aż firma mi zafunduje darmową.
Tak więc w porze, w której zwyczajowo grywałem w kosza, wyszedłem sobie na rower w okolice Malty i moich ukochanych słowiańskich osiedli Lecha, Czecha i Rusa, żeby się rozgrzać przed wieczornymi ćwiczeniami. Ale zamiast ćwiczyć robię ten wpis... No, nic, koniec i do roboty!
Aaa, i dodam jeszcze, że muszki zaczęły latać, pora zacząć powoli jeździć w okularach.
Szczytniki i Babki
-
DST
37.40km
-
Teren
5.00km
-
Czas
01:33
-
VAVG
24.13km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Cóż można robić 16 kwietnia? Prawdziwy twardziel, cyklista i Poznaniak jest w rozterce. Do zaliczenia jest przecież i maraton w Dolsku i mecz Lecha z Legią.
Ja nie uczestniczyłem w żadnej z wymienionych imprez (w jakim świetle mnie to stawia?!), a przed rodzinnym wyjazdem do ojczystego miasta Wacława z Szamotuł (wbrew plotkom nie urodził się we Wronkach :), miałem chwilę czasu na krótką wycieczkę. Zdecydowałem się na asfalty, chcąc eksplorować obszar na południe od lotniska w Krzesinach, gdzie tak haniebnie straciłem orientację podczas wspólnej wycieczki z Josipem do Kubalina.
Zaczęło się nieco ospale, prędkość nie przekraczała 30 km/h, wiosenne słońce miło świeciło, w słuchawkach trzeszczały elektroniczno-gotyckawe bity In Strict Confidence. Za ogródkami działkowymi w Krzesinach celowo skręciłem od razu na Szczytniki. Już poniewczasie zorientowałem się, że manewr ten oznacza, że - o ile nie chcę jechać do Sypniewa - muszę na własną rękę sforsować rzeczkę Głuszynę. Jadąc chwilę wzdłuż jej koryta znalazłem po chwili całkiem dogodną przeprawę :)
Tak sforsowawszy ten ciek wodny bez znaczenia strategicznego, musiałem jeszcze przebić się przez zagajnik, by wyjechać na tyły zabudowań w Koninku i od razu odnaleźć czerwony szlak rowerowy. Potem już bez większych kłopotów dojechałem do Daszewic, minąłem Babki, dojechałem do Czapur i zadowolony z siebie wjechałem Starołęcką do Poznania i przez Minikowo i Obodrzycką wróciłem do domu.
src="
Z żoną na spacer, part two
-
DST
12.40km
-
Teren
11.00km
-
Czas
00:56
-
VAVG
13.29km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka wokół Olszaka i wzdłuż Cybiny. Zimny wiatr i sporadycznie tylko pokazujące się słońce było niczym wobec wyrzutów żony, która zganiła mnie za skorzystanie z pierwszeństwa przejazdu na prawidłowo oznakowanym przejściu pieszo-rowerowym przez Browarną :)
Szachty
-
DST
37.40km
-
Teren
3.00km
-
Czas
01:56
-
VAVG
19.34km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
To był wyjazd jakiego mi było trzeba - krajoznawczo-refleksyjny, w spokojnym tempie. Zresztą wiejący zimny wmordewind raczej zniechęcał do ostrzejszej jazdy, a słońce pokazywało się tylko sporadycznie zza szybko pędzących chmur. Zacząłem ambientowo od klasycznego już "Lifeforms" grupy Future Sound Of London w słuchawkach. Podczas przeprawy przez ratajskie osiedla w kierunku Wildy natknąłem się na kawalkadę motocyklistów spod znaku Hell's Angels. Ale to nie ich motocykle zwróciły moją uwagę, tylko dziwny pojazd wyglądający jak przerobiony na limuzynę Hummer.
Na Wildzie nie zabawiłem długo, przebiwszy się przez dolny Łazarz pojechałem na Górczyn, przekroczyłem tory kolejowe ulicą Kopanina, przemknąłem nowym wiaduktem nad Głogowską i udałem się w kierunku Świerczewa. Tam mój trud został nagrodzony, bo czekał mnie malowniczy odcinek między szachtami. Szachty to glinianki - zalane wyrobiska gliny przy działających w XIX i XX w. cegielniach. Swoją drogą to ciekawe, że te poprzemysłowe zbiorniki wodne (gdyby w XIX w. był ruch zielonych to protestowali by pewnie na maksa przeciw ich tworzeniu) są teraz ważną częścią lokalnego ekosystemu i ostoją ptactwa. A zieloni protestowali (słusznie zresztą i z sukcesem) przeciwko ich naruszeniu podczas przebudowy Głogowskiej. Wąską ścieżką wśród stawów wyjechałem na tyły zabudowy przy ulicy Leszczyńskie, by już dynamiczniej (teraz nadeszła pora na kolejne odsłuchanie "Irreligious" Moonspella) pojechać do Lubonia. Potem wśród wiejącego wiatru i bez większych perturbacji wróciłem asfaltami do mej betonowej chatki.
Ale wróciłem bogatszy o krajobrazowe doznania, które można nabyć nie wyjeżdżając nawet z administracyjnych granic Poznania.
/
Szlakiem Prezesa
-
DST
59.50km
-
Teren
15.00km
-
Czas
02:29
-
VAVG
23.96km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
To miał być rekreacyjny wyjazd po pracy w spokojnym tempie. W słuchawkach sączył się budzący licealne wspomnienia "Irreligious" Moonspella. Było miło i przyjemnie. W drodze na Dębiec zwiedzałem ratajskie osiedla, podziwiając lokalne atrakcje, takie jak np. osioł przy przedszkolu na Os. Orła Białego.
Właśnie nielegalnie przekraczałem tory w drodze na opuszczony cmentarz na Świerczewie, kiedy nagle zadzwonił Josip. Na swoją zgubę odebrałem. Niespełna godzinę później byłem nieopodal wzorcowego gospodarstwa Kubalin, które swego czasu nawiedził sam Prezes.
W drodze do Kubalina jechaliśmy częściowo asfaltami, częściowo chęchami jakimiś. Jeżdżę w tych rejonach już parę lat, a ten niecnota Josip niemal na manowce mnie wyprowadził, bo miejscami nie wiedziałem gdzie jestem. Wiem tylko, że minęliśmy Koninko, Szczytniki, Babki i Daszewice. W każdym razie, z ulgą powitałem znajomy mi szlak z płyt betonowych pod Wiórkiem, skąd wzdłuż Starołęckiej, Czernichowskiej i dalej przez Minikowo i Obodrzycką wróciłem do pachnącej rodzinnym domem Kurlandzkiej.
Z żoną na spacer, part one
-
DST
19.20km
-
Czas
01:26
-
VAVG
13.40km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ktoś uważnie czytający moje wpisy łacno pozna mój rozkład dzisiejszego dnia. Rano kefir, potem WuPeN. A potem regeneracyjny obiad, chwila odpoczynku i popołudniowy wyjazd z żoną. Zaryzykowałem przejazd nad Maltą (istne tłumy, w tym dziewczynka na hulajnodze, która omal nie wpadła pod koła mej jedynej), by potem skierować nas ulicą Katowicką, Milczańską przez Osiedle Oświecenia, Rzeczpospolitej i Piastowskie nad Wartę. A potem do mostu Rocha, na Stary Rynek (kilka lokali zdążyło rozstawić stoliki na płycie rynku, brawo!) i z powrotem Estkowskiego, wałem do Grobli i znowu mostem Rocha na Os. Rusa. Wyszło prawie 20 km, całkiem nieźle. Parametry wyjazdu może nie imponują, ale towarzystwo przednie, bo moja żona to dopiero ma parametry :)