Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 385.50 km (w terenie 99.00 km; 25.68%) |
Czas w ruchu: | 15:37 |
Średnia prędkość: | 23.66 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 153 (81 %) |
Suma kalorii: | 8508 kcal |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 48.19 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Indoor cycling
-
HRmax
180( 95%)
-
HRavg
153( 81%)
-
Kalorie 598kcal
-
Aktywność Jazda na rowerze
W taką pogodę to mi się nie chciało kręcić na powietrzu, więc udałem się do klubu Olymp na Smoluchowskiego. Prowadząca zajęcia, znana jako Zeta, może i cicho mówi podczas zajęć, ale wycisk daje niezły. Wyszedłem z naprawdę dobrym samopoczuciem z tego treningu.
Wyjazd przedmeczowy
-
DST
31.00km
-
Czas
01:20
-
VAVG
23.25km/h
-
VMAX
39.00km/h
-
HRmax
152( 80%)
-
HRavg
110( 58%)
-
Kalorie 526kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trochę tu i tam, samymi asfaltami.
Na jarmark i na myjkę
-
DST
16.00km
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wypad z żoną - najpierw przez Maltę na jarmark świętojański (w tym roku wyjątkowo w starym korycie Warty) i Stary Rynek, a w drodze powrotnej na myjkę przy stacji BP koło Ronda Żegrze.
Na jarmarku nabyłem ukochane przeze mnie ostatnio specjały: bałkańskie warzywne pasty (lutica i lutenica rule!) i grillowane warzywa w zalewie.
Po powrocie skalibrowałem też licznik - po zmianie opon z 2.125 na 2.0 zapomniałem zmienić ustawienia, więc wszystkie wyniki w ostatnim czasie mam zawyżone (wychodzi ok. 5 km więcej na przejechane 100 km). Niechcący stałem się oszustem i muszę z tym żyć, wpisów od czasu wymiany opon korygować nie będę...
Śrem i Zaniemyśl
-
DST
113.00km
-
Teren
40.00km
-
Czas
04:52
-
VAVG
23.22km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
HRmax
177( 94%)
-
HRavg
140( 74%)
-
Kalorie 3383kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
W pamiętną sobotę, ale przed meczem PL-CZ, zadzwonił do mnie Josip, proponując wycieczkę do Zaniemyśla. Zgodziłem się, choć byłem już pod wpływem (bo właśnie skończyłem spływ kajakowy, a wiadomo, że po spływie następuje wpływ).
W przeciwieństwie do polskiej drużyny piłkarskiej, w sobotę dobrze rozłożyłem siły i wpływ w-trakcie-spływowy, po-spływowy i w-trakcie-meczowy nie spowodował spadku formy na drugi dzień.
I punkt 11 wyjechałem po Josipa, który dalej poprowadził mnie wymyśloną przez siebie trasą. Do Śremu nie obfitowała ona w niespodzianki, wiodąc przez Dolną Wildę, Świerczewo, Luboń do Wirów, na następnie na Jarosławieckie i Góreckie, potem podjazdem z boku na Osową (tutaj osiągnąłem max HR, Josip oczywiście czekał na mnie już na górze, kiedy dojechałem zasapany). Na zjeździe z Osowej osiągnąłem Vmax, a w sklepie na końcu zjazdu zrobiliśmy sobie pierwszy popas. Szczuplutki Josip zjadł drożdżówę, po której by mnie chyba zemdliło. Ale ja mam własne zapasy energii w postaci tkanki tłuszczowej, której temu dróżdżówkożercy brakuje.
Z Mosiny pomknęliśmy szlakiem niebieskim, który do Krajkowa prowadził asfaltem, by następnie odbić na południe po polnej drodze, która w lesie zamieniła się wręcz w autostradę, szeroką, przyjemną drogę po mocno ubitym piasku. Droga ta zresztą wkrótce zmieniła się w asfaltową, by poprzez Górę (gdzie stoi imponujący, nadający na całą Wielkopolskę maszt radiowy) i Psarskie doprowadzić nas do Śremu. W Śremie nastąpił kolejny popas przy InterMarche. Po popasie ruszyliśmy dalej, ale dopadła mnie fizjologia. Miejsce na załatwienie potrzeby wybrałem dość nieszczęśliwie, przy obelisku upamiętniającym żydowski cmentarz. Musiałem więc oddalić się kawałek, by nie zbezcześcić dawnego kirkutu. Pewnie martwym Żydom to by nie robiło różnicy, ale mi robiło. Gdyby nie Hitler i II w.ś. pewnie dorastał bym z jakimś Mosze i Ickiem, a może nawet randkował z Rywką lub Szoszką. Choć nie mieliby oni łatwego życia w naszym pięknym kraju. Ale zostawmy te dywagacje, bo w trakcie kiedy sobie tak rozmyślałem, zdążyliśmy przemknąć przez Mechlin i Dąbrowę, by zapaść w lasy za Grodzewem, gdzie wjechaliśmy na szlak rowerowy prowadzący z łęgów nadwarciańskich. Wcześniej zrezygnowaliśmy z wjechania nań, obawiając się błota i kałuż po sobotnich burzach i wichurze. Ich skutki widzieliśmy zresztą gdzieniegdzie przez całą trasę, w postaci połamanych drzewek, urwanych gałęzi oraz wielkich kałuż.
Szlak wyprowadził nas nad jezioro Raczyńskie i asfaltową drogę prowadzącą wzdłuż jeziora na północ. Po drodze mijaliśmy rezydencje naszych lokalnych bogaczy. Po przekroczeniu drogi wojewódzkiej 432 ponownie zapadliśmy w lasy i pogubiliśmy się nieco, po zamiast wjechać na przesmyk między jeziorami Łękno i Jeziory Małe, wyjechaliśmy w Łęknie i to koło szkoły, w której niegdyś spędziłem wakacje na obozie integracyjnym. To było 17 lat temu, ech.
Ale nic to, latka lecą, ale jechać trzeba. Nieco skonfundowany Josip wyprowadził nas z powrotem nad jezioro, na moment znowu zbłądziliśmy i konfuzja zmieniła się w irytację. Ale na szczęście szybko wjechaliśmy na właściwą drogę, która była w zasadzie wąską ścieżką dla wędkarzy, prowadzącą przez bagnisty i malowniczy przesmyk. Potem były już przyjemny leśny dukt, który doprowadził nas do afaltowej drogi przy jeziorze Bnińskim, od której były zjazdy od ośrodków wypoczynkowych w Błażejewku. Tutaj Josip dał kolejny popis, nieźle mnie odstawiając. Proponował co prawda jechanie na kole, ale kiedy go doszedłem, miałem niecałe 30kmh i 170 BMP i się nie utrzymałem. Powodem tak wysokiego tętna był dość niemiły wmordewind. Wichura to może nie była, ale jechać było ciężko. Choć po zejściu do 160 BMP dałem radę trzymać 25 kmh i całkiem byłem z siebie zadowolony - noga podawała, a przecież nie każdy musi być cyborgiem :)
Josip czekał na mnie w Bninie i stamtąd poprowadził dalej gruntową drogą po zachodniej stronie jeziora Kórnickiego, a następnie, po przecięciu drogi 434, czerwonym szlakiem do Kamionek, skąd przez Szczytniki, Koninko (tam znajduje się centrum logistyczne Shimano, co warto zauważyć...) i Jaryszki dotarliśmy do wiaduktu nad S11, gdzie się pożegnaliśmy. Ja Tarnowską i Ostrowską wróciłem do domu, a Josip pojechał nieco inną drogą, przez Garaszewo.
Podsumowując - udana wycieczka, bardzo przyzwoite tempo przy konkretnym tętnie, dzięki dobremu, motywującemu towarzystwu. I co ciekawe, ja miałem też swój motywujący wpływ, jeśli wierzyć Josipowi. To miłe :)
Na koniec muszę zauważyć, że przy okazji porównywania przejechanej odległości mojej z Josipową, zorientowałem się, że mój licznik niestety nieco zawyża ilość przejechanych kilometrów, stąd wskazania z dzisiejszej wycieczki zmniejszyłem o 5 km.
Dania - Portugalia 2:3
-
DST
32.50km
-
Teren
15.00km
-
Czas
01:25
-
VAVG
22.94km/h
-
HRavg
115( 61%)
-
Kalorie 670kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
No i masz! Służba, nie drużba, na rower wyjść trzeba. A do tego do połowy pierwszej części meczu jakiejś rewelacji nie było. Więc sobie "wyszłem" na rower.
Pokręciłem sobie spokojnie w regularnym tempie po okolicach Kobylego Pola, Swarzędza, Gowarzewa i Garbów, kontrolując przebieg meczu przez komórkę.
I co się okazało? No co?! Oczywiście, "nabardziej dramatyczny mecz na Euro!", grzmi gazeta.pl. No, ale co się przewietrzyłem to moje...
Z Szamotuł przez Objezierze
-
DST
53.80km
-
Teren
18.00km
-
Czas
02:20
-
VAVG
23.06km/h
-
HRavg
120( 63%)
-
Kalorie 1183kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny udany wieczór w Szamotułach - dobre towarzystwo, dobry kebab, dobre wino i w dodatku Dania zagrała na nosie tym pomarańczowym superstarom (nazwiska nie grają, jak mawiał śp. trener Górski!). W drodze powrotnej szwagier odprowadził mnie kawałek, pokazując fajną drogę do miejscowości Objezierze. Po drodze były ze 2 lub 3 podjazdy, niezbyt wymagające, ale zawsze to miłe urozmaicenie. Sama droga na przemian gruntowa (ale niezbyt wyboista) lub mało uczęszczany asfalt. A na horyzoncie piękne wielkopolskie krajobrazy - łagodne morenowe wzniesienia, na nich pola uprawne, szpalery drzew, a czasem zwarty las. Nie zabrakło też sadzawki z wściekle kumkającymi żabami (choć wczoraj mijałem jeszcze głośniejszy staw w Żydowie). Rozstaliśmy się we wsi Nieczajna, skąd pomknąłem niemal w linii prostej na południe, dojeżdżając dość szybko do Pawłowic, by potem przez Kiekrz, Strzeszyn, Sołacz, wzg. Św. Wojciecha itd dotrzeć do centrum miasta.
Na rynku roiło się od kolorowych Chorwatów i Irlandczyków. Dość sympatycznie to wyglądało. Mniej sympatycznie za to wyglądała dawna pętla na Lecha, która przestała być pętlą. Ruch tramwajowym przez GTR został wczoraj przywrócony, ale linia na Franowo nadal nieczynna, a przystanek i ścieżki na Lecha są w stanie półsurowym. Niezbyt pięknie to wygląda - tyle czasu to robili, a nawet z kostką brukową nie mogli zdążyć przed otwarciem trasy (i to otwarciem tego, co już było). Ech.
Do Szamotuł
-
DST
49.60km
-
Teren
10.00km
-
Czas
02:08
-
VAVG
23.25km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjazd do Szamotuł (na wspólne oglądanie meczów przy winie) opóźnił się troszkę, bo jeszcze poharatałem trochę w CivV przed wyjazdem. Mój komputer nie pozwala docenić w pełni graficznych przymiotów tej gry, a umysł żyje ciągle strategią i taktyką z CivIV, ale może niedługo zacznę doceniać najnowszą (choć wydaną prawie 2 lata temu) wersję Jedynej Gry W Jaką Gram.
No, ale ad rem. Nie chciało mi się jechać standardowym rusałkowo-strzeszyńsko-kierskim szlakiem (zielonym), zamiast tego pojechałem ścieżką na Os. Sobieskiego i dalej przez Morasko, Jelonek i Łagiewnicką do Pawłowic, gdzie już pojechałem dalej zielonym szlakiem przez Żydowo, Przecław, Pamiątkowo, Baborówko i Kępę do tytułowych Szamotuł. Szlak pomarańczowy zgubiłem w Jelonku i wyjechałem zbyt wcześnie na DK 11 (nic przyjemnego, ta droga).
Przed podjazdem na Morasko, mój pulsometr Sigma znowu nie reagował na klawisze, więc został za karę pacnięty. Dostał chyba wstrząśnienia mózgu biedaczek, bo obudził się 01-01-2008 i zagadał po niemiecku na wyświetlaczu. Przestawiłem go na English i podałem datę, ale pomiar pierwszych 16 km został stracony. Niestety, kolejnego wstrząsu mózgu dostał na przejeździe kolejowym w Pamiątkowie, więc pomiarów HR i kcal nie jestem w stanie podać.
W trakcie jazdy dostawałem regularnie wmordewindem, bo wiatr sobie umyślił wiać od Szczecina do Poznania, a nie odwrotnie. Ale nie było tak źle, choć średnia prędkość na tym ucierpiała.
Puszczykowskie Góry
-
DST
46.80km
-
Teren
8.00km
-
Czas
01:52
-
VAVG
25.07km/h
-
HRmax
179( 95%)
-
HRavg
129( 68%)
-
Kalorie 1122kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przedobiednia wycieczka w Puszczykowskie Góry. Dojazd asfaltami z Rataj, przez Starołękę, Hetmańską, Dolną Wildę i dalej drogą wojewódzką 430.
Początkowo prędkości średnie (24-27 kmh), puls nie za wysoki - długo się rozgrzewałem. Ale już na pierwszym podjeździe w Puszczykowskich Górach miałem 179 bpm :)
Po paru takich podjazdach uznałem, że mam dość i okrążywszy Puszczykowo lasami od zachodniej strony wróciłem na 430, wjechałem do Puszczykowa i potem znowu na 430, by przez most kolejowy na Starołęce wrócić do domu.
Wracając, przy prędkości przelotowej 30 kmh zostałem wyminięty przez zawodnika na podobnej klasy rowerze co mój. Młodszy, szczuplejszy... ale nie miał SPD. Krew we mnie lekko zawrzała. Puls skoczył na 150, prędkość wzrosła do 34 kmh. Ale po tym jak go wziąłem, uczepił mi się koła. Wszedłem na 160 bpm i 38 kmh, na twarzy pojawił się banan - endorfiny ewidentnie zaczęły się wydzielać!
Trochę szyki popsuły mi podwójne czerwone światła na wiadukcie nad A2, ale mimo wszystko utrzymałem puls i tempo, lasek Dębiński przejechałem w endorfinowej euforii. Nie wiem, czy to lepsze od narkotyków (nie próbowałem...), ale przez moment miałem niezły haj. Bardzo udany wyjazd! :)
To Trzek And Back
-
DST
42.80km
-
Teren
8.00km
-
Czas
01:40
-
VAVG
25.68km/h
-
HRavg
130( 69%)
-
Kalorie 1026kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po ostatnich mocno rekreacyjnych jazdach, kiedy nie mogłem wykrzesać z siebie większych prędkości, ani nawet zmusić się do zadyszki, zaniepokoiłem się nieco. Gdzie mój pałer, czyżbym był chory, może to anemia... itp itd.
Więc postanowiłem trochę mocniej pocisnąć i nie odstraszył mnie od tego nawet deszcz, który - oczywiście! - zaczął padać w momencie kiedy wychodziłem z klatki schodowej.
W tych okolicznościach przyrody nie zrezygnowałem jednak z planowanego wyjazdu na wschód (tam musi być jakaś Cywilizacja! - dygresja celowa, nabyłem bowiem w końcu grę komputerową Civ5 :)
Pomknąłem więc żwawo przez Olszak do Nowej Wsi, by następnie przez Swarzędz pojechać Trzeku, przez Rabowice i Siekierki. Przejechałem się nawet kawałek wschodnią obwodnicą, która miała być otwarta dzisiaj rano, ale nie została. Tak czy siak, droga wygląda ok. A po zjechaniu z niej na ostatnim wiadukcie przed autostradą, nieco już przemoczony przez mżawkę wróciłem do domu przez Tulce.