Do Szamotuł
-
DST
49.60km
-
Teren
10.00km
-
Czas
02:08
-
VAVG
23.25km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjazd do Szamotuł (na wspólne oglądanie meczów przy winie) opóźnił się troszkę, bo jeszcze poharatałem trochę w CivV przed wyjazdem. Mój komputer nie pozwala docenić w pełni graficznych przymiotów tej gry, a umysł żyje ciągle strategią i taktyką z CivIV, ale może niedługo zacznę doceniać najnowszą (choć wydaną prawie 2 lata temu) wersję Jedynej Gry W Jaką Gram.
No, ale ad rem. Nie chciało mi się jechać standardowym rusałkowo-strzeszyńsko-kierskim szlakiem (zielonym), zamiast tego pojechałem ścieżką na Os. Sobieskiego i dalej przez Morasko, Jelonek i Łagiewnicką do Pawłowic, gdzie już pojechałem dalej zielonym szlakiem przez Żydowo, Przecław, Pamiątkowo, Baborówko i Kępę do tytułowych Szamotuł. Szlak pomarańczowy zgubiłem w Jelonku i wyjechałem zbyt wcześnie na DK 11 (nic przyjemnego, ta droga).
Przed podjazdem na Morasko, mój pulsometr Sigma znowu nie reagował na klawisze, więc został za karę pacnięty. Dostał chyba wstrząśnienia mózgu biedaczek, bo obudził się 01-01-2008 i zagadał po niemiecku na wyświetlaczu. Przestawiłem go na English i podałem datę, ale pomiar pierwszych 16 km został stracony. Niestety, kolejnego wstrząsu mózgu dostał na przejeździe kolejowym w Pamiątkowie, więc pomiarów HR i kcal nie jestem w stanie podać.
W trakcie jazdy dostawałem regularnie wmordewindem, bo wiatr sobie umyślił wiać od Szczecina do Poznania, a nie odwrotnie. Ale nie było tak źle, choć średnia prędkość na tym ucierpiała.
Puszczykowskie Góry
-
DST
46.80km
-
Teren
8.00km
-
Czas
01:52
-
VAVG
25.07km/h
-
HRmax
179( 95%)
-
HRavg
129( 68%)
-
Kalorie 1122kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przedobiednia wycieczka w Puszczykowskie Góry. Dojazd asfaltami z Rataj, przez Starołękę, Hetmańską, Dolną Wildę i dalej drogą wojewódzką 430.
Początkowo prędkości średnie (24-27 kmh), puls nie za wysoki - długo się rozgrzewałem. Ale już na pierwszym podjeździe w Puszczykowskich Górach miałem 179 bpm :)
Po paru takich podjazdach uznałem, że mam dość i okrążywszy Puszczykowo lasami od zachodniej strony wróciłem na 430, wjechałem do Puszczykowa i potem znowu na 430, by przez most kolejowy na Starołęce wrócić do domu.
Wracając, przy prędkości przelotowej 30 kmh zostałem wyminięty przez zawodnika na podobnej klasy rowerze co mój. Młodszy, szczuplejszy... ale nie miał SPD. Krew we mnie lekko zawrzała. Puls skoczył na 150, prędkość wzrosła do 34 kmh. Ale po tym jak go wziąłem, uczepił mi się koła. Wszedłem na 160 bpm i 38 kmh, na twarzy pojawił się banan - endorfiny ewidentnie zaczęły się wydzielać!
Trochę szyki popsuły mi podwójne czerwone światła na wiadukcie nad A2, ale mimo wszystko utrzymałem puls i tempo, lasek Dębiński przejechałem w endorfinowej euforii. Nie wiem, czy to lepsze od narkotyków (nie próbowałem...), ale przez moment miałem niezły haj. Bardzo udany wyjazd! :)
To Trzek And Back
-
DST
42.80km
-
Teren
8.00km
-
Czas
01:40
-
VAVG
25.68km/h
-
HRavg
130( 69%)
-
Kalorie 1026kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po ostatnich mocno rekreacyjnych jazdach, kiedy nie mogłem wykrzesać z siebie większych prędkości, ani nawet zmusić się do zadyszki, zaniepokoiłem się nieco. Gdzie mój pałer, czyżbym był chory, może to anemia... itp itd.
Więc postanowiłem trochę mocniej pocisnąć i nie odstraszył mnie od tego nawet deszcz, który - oczywiście! - zaczął padać w momencie kiedy wychodziłem z klatki schodowej.
W tych okolicznościach przyrody nie zrezygnowałem jednak z planowanego wyjazdu na wschód (tam musi być jakaś Cywilizacja! - dygresja celowa, nabyłem bowiem w końcu grę komputerową Civ5 :)
Pomknąłem więc żwawo przez Olszak do Nowej Wsi, by następnie przez Swarzędz pojechać Trzeku, przez Rabowice i Siekierki. Przejechałem się nawet kawałek wschodnią obwodnicą, która miała być otwarta dzisiaj rano, ale nie została. Tak czy siak, droga wygląda ok. A po zjechaniu z niej na ostatnim wiadukcie przed autostradą, nieco już przemoczony przez mżawkę wróciłem do domu przez Tulce.
Wieczorne dotlenienie
-
DST
13.30km
-
Czas
00:46
-
VAVG
17.35km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nic godnego opisania, ale odnotować trza
-
DST
24.90km
-
Czas
01:07
-
VAVG
22.30km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wilda, Łazarz, Sołacz
-
DST
28.98km
-
Czas
01:31
-
VAVG
19.11km/h
-
HRavg
98( 52%)
-
Kalorie 360kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zmęczony sobotnim melanżem i lekko niewyspany wybrałem się późnym popołudniem na przejażdżkę. Pierwsze 3 km pedałowałem równo, próbując się rozgrzać, licząc, że sflaczenie przejdzie. Nie przeszło :)
Więc spokojnie się pokręciłem po Wildzie (ale nie znalazłem wszystkich murali), potem po Łazarzu, by przez Grunwald, Ogrody, Rusałkę, Sołacz i wzgórze św. Wojciecha zajechać na Stary Rynek, skąd wróciłem ścieżką rowerową na Rataje.
Luźno i swobodnie
-
DST
13.00km
-
Czas
00:40
-
VAVG
19.50km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zupełnie rekreacyjnie, bez kasku, pulsometru i w bawełnianej bluzie zamiast odzieży specjalistycznej. Przyjemny przejazd na spotkanie z żoną, a potem rundka wokół Malty. Zimny wiatr pewnie w innych okolicznościach bym przeklinał, ale przy tej prędkości i stroju przyjemnie mnie chłodził i orzeźwiał.
Wieczornie
-
DST
41.30km
-
Teren
8.00km
-
Czas
01:57
-
VAVG
21.18km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
HRmax
160( 85%)
-
HRavg
105( 55%)
-
Kalorie 703kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Najpierw z żoną do miasta do aptek (w jednej ja miałem receptę do zrealizowania, w drugiej żona - tacy z nas rozproszeni lekomani), a potem w miasto. To "w miasto", skończyło się w Lasku Marcelińskim, gdzie spotkałem Josipa, który przegonił mnie dwukrotnie po "fajnym singlu" (Josipie, tylko z Tobą takie jeżdżę... i nie bez przyjemności, choć samemu się nie chce :).
Potem wróciliśmy sobie Bukowską, Roosevelta i Dworcową.
Thanks for the ride, buddy! :)
Na myjnię
-
DST
6.50km
-
Czas
00:16
-
VAVG
24.38km/h
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nawet w niedzielę o 8 rano ktoś korzystał z myjni przy stacji BP koło ronda Żegrze! Ale akurat jedno stanowisko było wolne, więc udało mi się sprawnie opłukać mój welocyped. I to był kres mojej rowerowej aktywności w niedzielę, bo sobotnia wycieczka (mimo, że fajna przecież) jakaś taka na siłę była, noga jakoś nie podawała.
Półpętla północno-zachodnio poznańska
-
DST
95.20km
-
Teren
20.00km
-
Czas
04:16
-
VAVG
22.31km/h
-
VMAX
43.00km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
HRmax
170( 90%)
-
HRavg
124( 65%)
-
Kalorie 2350kcal
-
Sprzęt Cube Analog
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ostatnią dłuższą wycieczkę weekendową kończyłem jadąc przez nadwarciańskie chęchy na wysokości Naramowic i Wilczego Młyna, więc tym razem postanowiłem tam zacząć. Pojechałem więc sobie obrzeżem Malty i ul. Świętego Michała na most Lecha, a przejechawszy go, skręciłem w prawo, by skrajem Wilczego Młyna wjechać w chęchy. Przejechałem pod imponującym mi ciągle wiaduktem kolejowej obwodnicy Poznania (tak się teraz na tę kolej narzeka, ale przecież obwodnicę sobie wcześniej zbudowała ta ona kolej...), zagłębiłem się w las i dalej pomknąłem już szlakiem nadwarciańskim do Biedruska. Szlakiem tym nie jeździłem przedtem dalej niż do Radojewa, więc dla mnie był to dziewiczy przejazd do Biedruska po tej stronie Warty.
W Biedrusku chwilę pobłądziłem, ale skonsultowawszy się z Google Maps w moim wiernym Monciaku, wybrałem drogę przez poligon do Chludowa. Droga z betonowych płyt wywiodła mnie z lasu na otwartą przestrzeń lasostepu,
gdzie wśród chaszczy zalegają pancerne wraki, takie jak ten poniżej.
Już zacząłem się martwić, czy aby nie odbiłem za bardzo na północ, kiedy oczom mym ukazało się Chludowo, gdzie po krótkim namyśle wybrałem drogę do Soboty (kierunek jedynie słuszny, bo 19 maja to był właśnie ten dzień!).
Po drodze w Golęczewie oglądam nieco podupadłe przykłady wiejskich chałup, z szachulcowymi fasadami i podcieniami. Może nie są to podcieniowe domy, które można podziwiać na Żuławach, ale i tak bardzo malownicze i jakieś takie nietypowe dla polskiej wsi. Może to koloniści niemieccy je budowali?
Za Sobotą była Rokietnica. W Rokietnicy zdecydowałem się na konsumpcję Snickersa w niezbyt estetycznych okolicznościach tej ciągle trochę zapuszczonej, a gminnej przecież wsi. To fakt, że nie jest położona tak korzystnie jak Tarnowo Podgórne, przez jej teren nie przebiega żadna droga krajowa, ale mimo wszystko... Po drodze mijam kościół, w nim była msza pogrzebowa mojego kolegi z liceum. Oszczędzę tutaj wspomnień, sam ze wstydem stwierdzam, że nie pamiętam już jak miał na imię. To przykre, jak pamięć jest krucha.
Z Rokietnicy przez Napachanie i Sady uderzam do Lusowa, by stamtąd spróbować jeszcze spenetrować niebieski szlak, który jak się okazało wiedzie południowym skrajem jeziora Lusowskiego i który wyprowadził mnie do Lusówka. Jeszcze przed Lusówkiem zacząłem odczuwać kryzys, a kiedy odbiłem na południe do Sierosławia dostałem wmordewinda. Ale pocieszyłem się, że teraz wracam już i nie kombinuję, a to mi dodało sił. Powrót był już całkowicie asfaltem przez Skórzewo, Grunwald, Os. Kopernika i Hetmańską. Wracając chciałem zahaczyć o myjnię, by przemyć, a potem nasmarować mojego skrzypiącego Cube'a, ale nie chciało mi się czekać w kolejce.